Film „Broad Peak”, który miał swoją premierę kinową 14 września 2022 i jest dostępny na platformie Netflix, podzielił opinię publiczną na co najmniej dwa, a może nawet na trzy obozy. 

Pierwszy to – nuda, nic się nie dzieje, zero emocji i strata czasu. 
Drugi – niezły, ładne zdjęcia i muzyka, ale czegoś mu brakuje – zwłaszcza tego, co wydarzyło się podczas zejścia ze szczytu Broad Peak, podczas wyprawy w 2013 roku. 
No i trzecia – film wspaniały, doskonale oddaje realia i nie ocenia.

Jedno nie ulega wątpliwości – absolutnie nie jest to film dla każdego. Podejrzewam nawet, że jest to film dla niebyt szerokiego grona odbiorców. Dlaczego?

Tragiczna wyprawa i dramat na oczach świata

Kiedy w marcu 2013 roku, niemal na naszych oczach, rozgrywał się dramat wspinaczy przybywających w strefie śmierci w Karakorum, media rozgrzane były do czerwoności. Wiadomości z bazy pod Broad Peak w Pakistanie pojawiały się we wszystkich mediach, w każdym serwisie informacyjnym, w każdej gazecie, radiu, Internet aż się gotował. Poza masą ekspertów i pseudoekspertów na temat pierwszego zimowego wejścia na ten ośmiotysięcznik wypowiadali się chyba wszyscy, także ludzie, którzy nigdy nie byli zimą w górach wyżej, niż dojeżdża kolejka na Kasprowy Wierch. Albo byli na lodowcu na 3500 m n.p.m. – na nartach.

Tysiące ekspertów w dziedzinie himalaizmu

Niemalże każdy miał wtedy coś do powiedzenia – o moralności lub jej braku, o braterstwie liny, o tym, jak można było zostawić kolegów w górach oraz kto kogo tak naprawdę tam zostawił i dlaczego? Zawrzało także w środowisku – nazwijmy je – wysokogórskim. Głos zabrało co najmniej kilkoro himalaistów i przyznam, że z przykrością słuchałam, jak wielu z nich po prostu bredzi. Pojawiły się nawet głosy, że ci, którzy przeżyli, postąpili wbrew boskiemu przykazaniu „nie zabijaj”.

Może pamięć już zawodziła, może żal po śmierci bliskiego kolegi był tak duży, że całkowicie przysłaniał racjonalne myślenie? Tego nie wiem. Wiem jednak, że podczas panelu dyskusyjnego w ramach 10. Warszawskiego Przeglądu Filmów Górskich w kinie Wisła w 2013 roku, Alek Lwow nawiązał do biblii. Wszyscy zebrani w wypełnionej po brzegi sali kinowej uczestnicy dyskusji o wydarzeniach tej tragicznej wyprawy usłyszeli „mam tu biblię – nie znalazłem w niej niczego o himalaizmie zimowym.”

Oczekiwania i zawiedzione nadzieje

To tym przydługim, choć moim zdaniem istotnym, wstępie wróćmy do tematu filmu.

Jak już wspomniałam, wyprawa budziła ogromne emocje i społeczeństwo wyraźnie oczekiwało werdyktu, a najlepiej ukarania winnych śmierci dwóch himalaistów – Tomka Kowalskiego i Macieja Berbeki. Mam wrażenie, graniczące niemal z pewnością, że wielu widzów filmu „Broad Peak” liczyło na co najmniej podobne emocje oraz wreszcie wyjaśnienie – co tak naprawdę wydarzyło się na stokach Broad Peak w marcu 2013 r. i kto ostatecznie zawinił?

Cóż, jeśli takie były faktycznie oczekiwania, to film obszedł się z nimi w okrutny sposób. Nie dość, że kończy się w momencie, kiedy Maciej Berbeka jako ostatni z czwórki wspinaczy zdobywa po raz pierwszy ten ośmiotysięcznik zimą, to w dodatku nie wskazano winnych dramatu, który rozegrał się niedługo potem.

Co z tymi emocjami? Czy są niezależne od doświadczeń?

Filmowi zarzuca się także dłużyzny i brak emocji. Osobiście nie zauważyłam żadnej dłużyzny. Może dlatego, że przeszłam w Himalajach setki kilometrów i to niemalże w ich „nizinnych” partiach, bo mniej więcej do wysokości, na których zakładane są bazy podczas wypraw wysokogórskich. Doskonale pamiętam, jak przebiega proces aklimatyzacji w wysokich górach. Jak idzie się krok za krokiem, w żółwim tempie, walcząc o każdy oddech i marząc o oddychaniu „pełną piersią”. Pamiętam zmęczenie tak duże, że mimo pragnienia brakowało sił, aby wyjąć z plecaka butelkę wody. Pamiętam bezsenne noce, potworny ból głowy, mdłości. A to wszystko na wysokości maksymalnie 5400 m n.p.m. Wiosną lub jesienią. 

Zima zasadniczo zmienia oblicze gór

Pamiętam też doskonale załamania pogody zimą w Tatrach, kiedy wichura próbowała mnie przewrócić i smagała boleśnie śniegiem po twarzy. Kiedy przemarznięta do szpiku kości i zmęczona wyszarpywałam rękawiczkę z przyrządu asekuracyjnego, gotowa ją rozerwać, byleby tylko nie musieć zdejmować rękawic i wychładzać jeszcze bardziej skostniałych już z zimna palców. 

Myślę, że ktoś kto mierzył się z górami zimą, dużo łatwiej jest w stanie sobie wyobrazić, co to znaczy, kiedy na wysokości 8000 m z buta zsunie się rak. Być może empatia powoduje, że doskonale czuję dramat, jaki się za tym kryje? Niejedna śmierć w wysokich górach nastąpiła właśnie z takiego, z pozoru prozaicznego, powodu. Tylko czy z pozycji kanapy jesteśmy w stanie poczuć tę grozę?

Z opowieści ratownika

Mój partner Tomek, który w 2009 r. był jednym z uczestników wyprawy ratowników TOPR na Dhaulagiri, opowiadał mi o ciężkiej nocy, którą spędził w namiocie na wysokości ok. 7000 m podczas śnieżycy. Opowiadał też o wielu wspinaczkach w różnych górach świata i wyprawach ratunkowych w Tatrach – także o tych, w których uczestniczył wraz z Maćkiem Berbeką. 

Mówił, że to właśnie na wyprawach ratunkowych bywało najtrudniej, najdłużej i najzimniej. Ratownicy ruszają przecież w góry zwykle wtedy, kiedy wszyscy z nich uciekają. Podczas załamania pogody, wichury, śnieżycy, bardzo często nocą. Dlaczego Wam o tym piszę?

Czasem mniej znaczy więcej

Po obejrzeniu filmu „Broad Peak” powiedział, że najbardziej przejmujący był dla niego fragment, kiedy filmowy Berbeka leżał w jamie śnieżnej. Mówił, że czuł tę niemoc, bezsilność, wyczerpanie, rezygnację. Bez trudu umiał je sobie wyobrazić. 

Mam wystarczająco bujną wyobraźnię, żeby wczuć się w to, co mogli odczuwać uczestnicy obu wypraw. Wielokrotnie zastanawiałam się, co bym zrobiła na miejscu każdego z nich. I nadal nie wiem. Podczas oglądania tego filmu stale pociły mi się ręce. 
Podobało mi się to, że reżyser nie zdecydował się pokazać tego, czego nikt z nas tak naprawdę do końca nie może wiedzieć. 

Jak doświadczenia zmieniają punkt widzenia

Pozwolę sobie jeszcze na dygresję. Tegoroczne lato, pod namiotem w Chorwacji. Wzięłam ze sobą książkę, którą czytałam 7 lat temu – pamiętałam, że jest pięknie napisana, lekka, o rodzinnych tajemnicach i miłości na Półwyspie Helskim – idealna na wakacje. Położyłam się na leżaku nad brzegiem morza i zaczęłam czytać – 5, 50, 200, 400 stron. Nie mogłam uwierzyć, że to ta sama książka, którą czytałam kilka lat wcześniej. Teraz nie była to już lekka książka o miłości i rodzinnych sekretach. Była o chorobie, cierpieniu, samotności i umieraniu. O zaprzepaszczonych szansach, niesprawiedliwości, zawistnych i zakłamanych ludziach. Czy treść się zmieniła przez te lata, kiedy książka spokojnie stała sobie na półce w mojej biblioteczce? Absolutnie nie, czytałam dokładnie to samo wydanie, co wtedy.  Ja się zmieniłam. A właściwie moje doświadczenia życiowe. 

Sądzę, że podobnie jest z tym filmem. „Czytamy” go przez pryzmat własnych doświadczeń. Wymaga od nas sporo uważności, zrozumienia, empatii. Ale i znajomości gór, realiów tamtych czasów i środowiska wspinaczkowego.

Diabeł tkwi w szczegółach, czyli rekwizyty.

Osobom, które nie znają dobrze przedstawionych w filmie postaci może być trudno docenić ogrom pracy, jaki został włożony w stworzenie każdej postaci oraz scenografii. Nas zachwyciły przeróżne detale, zwłaszcza te „historyczne” wspinaczkowe, pokazane w pierwszej części filmu – plecaki, kaski, namioty. Ale także futrzana czapka filmowego Andrzeja Zawady, idealnie dobrany – zgodny z oryginałem – model aparatu fotograficznego, którym Alek Lwow robił wtedy zdjęcia, a nawet pompon przy jego czapce. Ten film powinien zdobyć Oscara za scenografię, którą stworzono/odtworzono z najwyższym pietyzmem. Zdobycie tych wszystkich rekwizytów wymagało z całą pewnością mnóstwa pracy, czasu i determinacji. Świadczy to, moim zdaniem, o ogromnym szacunku, zarówno do bohaterów, jak i do przyszłych widzów tego filmu. Czy wszyscy to zauważą i podzielą nasz zachwyt? – Nie ma szans. 

Myślę jednak, że reżyserowi nie zależało wcale na tym, żeby zdobyć „rząd dusz”. Wierzę, że chciał odtworzyć z detalami tamtą wyprawę z 1988 roku, pokazać piękno i ogrom gór najwyższych oraz absolutnie nie oceniać tego, co wydarzyło się po zdobyciu przez Polaków szczytu Broad Peak zimą 2013 roku.

Gra aktorska

Każda kolejna pojawiająca się na ekranie postać wywoływała szeroki uśmiech na mojej twarzy – nie musiałam się nawet sekundę zastanawiać – kto jest kim – bohaterowie byli fenomenalnie dobrani pod względem wyglądu, znakomicie ucharakteryzowani i mistrzowsko odtwarzali swoje role. 

W filmie, który jest całkowitą fikcją pewnie nietrudno zachwycić grą aktorską. Ale kiedy powszechnie znani są ludzie, których aktorzy muszą naśladować – poziom oczekiwań i trudności myślę, że znacznie rośnie. W tym filmie naprawdę Zawada był Zawadą, Berbeka Berbeką, Lwow Lwowem, Wielicki Wielickim, Bielecki Bieleckim itd. 
Nie wiem czy ktoś, kto tych osób nie widział nigdy na żywo lub choćby na ekranie – doceni.

plakat film broad peak

Perspektywa

Co jeszcze podobało mi się w tym obrazie? Oczywiście obłędne zdjęcia, muzyka, nastrój, niespieszne tempo, perspektywa jednego człowieka, miłość. Rezygnacja z efekciarstwa, zbędnego patosu, oszczędność w środkach przekazu, nawet stonowane kolory. Spójność. Szacunek. 
Czułam, że wszędzie tam byłam, na każdym etapie obu wypraw. 

Co na to wszystko reżyser?

Polecam Wam fragment wywiadu z reżyserem Leszkiem Dawidem, który ukazał się w Gazecie Wyborczej na kilka tygodni przed premierą filmu:

Wielu oczekiwało, że w filmie wypowiesz się, co wydarzyło się tuż po zdobyciu szczytu podczas drugiej wyprawy na Broad Peak, w 2013 roku. Że odpowiesz na pytanie, czy Macieja Berbekę można było uratować. A ty nie wydajesz żadnego osądu, wyroku.

– Rozważaliśmy różne możliwości i perspektywy, by opowiedzieć tę historię, ale od samego początku było pewne, że nie chcemy zajmować się tym, co stało się po zdobyciu szczytu. To budziło najwięcej kontrowersji, a ja nie czułem się upoważniony, by przesądzać, która wersja wydarzeń jest prawdziwa.

Wysłuchaliśmy wszystkich zaangażowanych, więc przyjęcie jednej wersji było niemożliwe. Zresztą jak miałbym zdecydować, która z nich jest prawdziwa, skoro wszystkie są prawdziwe?

Niektórzy nie mają z tym problemu.

– Ja nigdy nie chciałbym robić takiego filmu, w którym coś „wiem”. To w ogóle nie jest dla mnie, ani jako reżysera, ani jako człowieka, ciekawe. Nie chcę występować w roli kogoś, kto będzie nauczał, oświecał naród.

Nie czułeś od nikogo presji, że to jego wersja wydarzeń ma zostać opowiedziana?

– Czułem, że większość zaangażowanych przyjmuje z ulgą wiadomość, że kończymy ten film tam, gdzie go kończymy. Właśnie wtedy się otworzyli, wiedząc, że nie jesteśmy kolejnymi, którzy będą dywagować, kto kogo zostawił i kto ma rację.

A co ty najbardziej lubisz w „Broad Peaku”?

– Jego bezkompromisowość. To, że nie jest to film, który stara się być dla wszystkich. Wraz z montażystą uparcie broniliśmy niespiesznego tempa. Chciałem, by ten mozół wspinania, ciężar, ale też jego piękno, przeniosły się poprzez rytm filmu. Odcięliśmy się od wszystkich prób szukania w montażu pustych atrakcji. Reklamowo zmontowane sekwencje nie budowały żadnej myśli, nie przenosiły sensów i znaczeń. Zrobiliśmy więc film skupiony na bohaterze, cierpliwie mu towarzyszący. Oczywiście wiem, że jest jakaś cena, którą i ja, i film będziemy musieli zapłacić. Że część osób go odrzuci, uznając na przykład, że film jest dla nich nudny.”

Źródło: Gazeta Wyborcza.

Cały wywiad możecie przeczytać TUTAJ.

Jako podsumowanie dodam, że z pewnego źródła wiem, iż co najmniej jeden uczestnik wyprawy z 1988 r. po obejrzeniu filmu serdecznie pogratulował reżyserowi.

I niech to będzie puentą tej subiektywnej recenzji z dygresjami. 

Zapisz komentarz