Tag

radość i strach

Przeglądanie

Co wydarzyło się 1 sierpnia 2019 roku nad Warszawą?

Po 15 latach bycia spadochroniarką, kiedy już byłam instruktorką tego cudownego sportu, zdarzyła się rzecz nie do końca typowa. Poleciałam małym czteromiejscowym samolotem Cessną 172 w roli fotografa. Był 1 sierpnia 2019 roku. Zorganizowaliśmy w Aeroklubie Warszawskim przelot nad Warszawą z banerem, na którym widniał napis: Wolność łączy 1944 pamiętamy. Co jest nietypowego w tej sytuacji? Nie miałam spadochronu i… nie wysiadłam po drodze. 

rocznica powstania warszawskiego 1944 nad Warszawą

Latanie na nowo

Siedziałam na miejscu pilota i zobaczyłam latanie, jakiego kompletnie nie znałam. Miałam wtedy na swoim koncie przeszło 1000 skoków, a więc setki wylatanych godzin. Nie tylko naszą aeroklubową Cessną 208B Grand Caravan, ale także wieloma innymi samolotami, śmigłowcami, balonami. Jednak to podczas tego jednego lotu coś się zmieniło. Jakbym odkryła latanie na nowo! To naprawdę był szok. Nie rozumiałam – co tu zaszło do licha?! Dlaczego jestem tak zadziwiona, zafascynowana i zachwycona? 

Pięknie i strasznie

Uczciwie muszę przyznać, że byłam też przerażona. Pilot wykonywał manewry, przy których robiło mi się słabo. Ponieważ podążaliśmy za samolotem, który holował za sobą baner, musieliśmy utrzymywać się w odpowiedniej odległości, a to oznaczało ciągłe ruchy wolantu i zmiany prędkości. Mój błędnik nie reagował na to zbyt entuzjastycznie. Najgorsze jednak było dopiero przede mną… 

pierwszy lot za sterami samolotu

Podejście do lądowania

Nie jest tajemnicą, że skoczkowie spadochronowi bardzo nie lubią lądować na pokładzie samolotu. Naszym żywiołem jest powietrze, otwarta przestrzeń, a nie ciasna kabina, w której ktoś inny decyduje o wszystkim za nas. Jeśli zapytacie skoczków, czego najbardziej nie lubią w spadochroniarstwie, zapewniam, że zdecydowana większość odpowie – lądowania na pokładzie samolotu. 

Dlaczego nie lubimy lądować na pokładzie samolotu?

Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze lądowanie na pokładzie oznacza, że coś poszło nie tak, np. nagle zmieniła się pogoda, występuje więc element stresu. Po drugie mamy świadomość, że piloci, którzy z nami latają niezwykle rzadko lądują z taką masą na pokładzie, dla nich też jest to sytuacja nietypowa, więc trudna i my doskonale o tym wiemy. Ponadto, jeśli pogoda się zepsuła to przecież nie tylko dla nas, ale i dla nich także, więc lądowanie może być mniej komfortowe niż zwykle. 
Po trzecie i najważniejsze chyba, nie lubimy lądowań, bo ich praktycznie nie znamy. Mamy dziesiątki, setki, niekiedy tysiące startów, ale lądowań przy tym tylko kilka. I tu, szczerze mówiąc upatruję tej niechęci i – co tu ukrywać – strachu. 

Strach – potwór o wielu twarzach

Ja w każdym razie bladłam i słabłam, kiedy nadszedł czas zniżania lotu do lądowania. Nie wiem, czy zdołam Wam opisać jak przykre było to dla mnie uczucie. Miałam wrażenie, że zaraz zaryję nosem w kokpit samolotu, bo o ile wznoszenie było dla mnie absolutnie najbardziej naturalną konfiguracją samolotu, o tyle zniżanie to był po prostu stan skrajnie nienormalny. Do tego jeszcze głęboki (jak dla mnie) zakręt, praktycznie bez mocy i z nosem samolotu skierowanym ku ziemi. Horror. 

strach przed lataniem i radość

Objawy

Ręce zaczęły mi się przeraźliwie pocić, czułam, jak całe ciało oblewa nagle zimny pot. Ten szczególny rodzaj potu, który związany jest ściśle ze strachem. Wyrzut adrenaliny i wszystko w tobie krzyczy – uciekaj albo walcz! Uciec nie ma gdzie, walczyć nie ma sensu, no bo z kim? Chyba, że ze sobą. Wierzcie mi – walczyłam! Do ust napływała ślina, ręce i nogi drżały, to taki stan, kiedy czujesz, że zaraz zemdlejesz albo zwymiotujesz. Cały czas miałam nadzieję, że Marcin, zajęty podejściem do lądowania, nie zauważył co się ze mną dzieje. Ziemia rosła mi w oczach, samolot się bujał na wietrze i w moim odczucie w ogóle się nie trzymał powietrza, a my celowaliśmy stromo nosem w próg betonowego pasa. Jak by mi wtedy ktoś powiedział, że za jakiś czas będzie to jeden z moich ulubionych elementów lotu… wyśmiałabym go i kazała się stuknąć w czółko.

Coś się zmieniło. Raz na zawsze.

Wrażenia z lądowania były odwrotnie proporcjonalne do tych ze startu i lotu. Kiedy z wypiekami na twarzy opowiadałam Tomkowi o locie, tylko mi się przyglądał i słuchał. A potem powiedział tylko jedno zdanie. Wydało mi się ono kompletnie odrealnione: powinnaś się zapisać na PPLkę. Poziom abstrakcji tego stwierdzenia oceniłam wtedy mniej więcej tak jak szanse mojego lotu na Księżyc. A jednak…

pas startowy lotnisko Warszawa Babice

Wewnętrzny krytyk i rola wsparcia

Zasiał ziarno niepewności. I ono wkrótce zaczęło kiełkować. Na przesadną wiarę w siebie nigdy nie cierpiałam, ale nauczyłam się już jakiś czas temu ignorować wewnętrznego krytyka, który mi mówi, że czegoś nie mogę, nie umiem lub nie dam rady. Nauczyłam się wierzyć, że właśnie dam radę. Nauczyłam się też ufać temu facetowi. W końcu to on zabrał mnie do pierwszej jaskini, pod wodę i w Himalaje, to on namówił na spadochronowy kurs instruktorski, który okazał się dla mnie spełnieniem marzeń. Największe trudności jakie napotykałam przy realizacji tych celów – były w mojej głowie. I kiedy tak sobie myślałam, że do tej pory się nie mylił mówiąc, że dam radę, to może i teraz wie, co mówi? 

Realne trudności

No ale, ale… ja jestem przecież humanistką, a latanie to (znienawidzona w szkole) fizyka! Do tego jeszcze dochodzi wiedza z zakresu: budowy samolotów, w tym oczywiście silników, prawa lotniczego, procedur operacyjnych, dodajmy jeszcze mnóstwo wykresów, funkcje sinus i cosinus, wzory, wyliczenia i… nawigację! Wtedy mamy już mniej więcej obraz mojej żałosnej sytuacji – osoby, która ostatni raz uczyła się fizyki jakieś 20 lat temu i to bez sukcesów. Jak u typowej kobiety problemy z nawigacją zaczynają się u mnie od trafnego wskazania strony prawej i lewej. Kierunki świata widzę tylko na globusie, a mapę, kiedy zdarza mi się z niej korzystać, muszę obracać – inaczej się gubię. Zatem radość latania to jedno, a zostanie pilotem to już coś ZUPEŁNIE innego. 

warszawa z lotu ptaka aeroklub warszawski

Najgorszy wykład w życiu – zasady lotu

Do dziś nie jestem pewna jak doszło do tego, że pół roku później siedziałam na najgorszym w moim życiu wykładzie, który prowadził pewien profesor z Politechniki Warszawskiej i rozglądałam się w panice rozważając potencjalne drogi ucieczki… 
Ale o tym będzie już w kolejnym odcinku.