Tag

przypadek

Przeglądanie

Im bardziej myślę, mówię i piszę, że w życiu nie ma przypadków, tym bardziej życie utwierdza mnie w przekonaniu, że mam rację. Opowiem Wam dziś pewną historię zaskakujących znajomości, splotu wydarzeń i niezwykłej książki.

Rok temu, ku swojemu własnemu zaskoczeniu, znalazłam się na konferencji dla blogerów „Influencer Live” w Poznaniu. Konferencja wzbudziła we mnie mnóstwo ambiwalentnych uczuć. Czułam się tam samotna i totalnie nie na miejscu, niczym przybysz z kosmosu, pisałam o tym zresztą TUTAJ. Niemniej jednak udało mi się poznać kilka bardzo ciekawych osób. To zadziwiające, bo z większością z nich nadal mam kontakt. I to miły. 

Angel o „Ekspedycji”

Jedną z tych osób jest Angel Kubrick, która prowadzi bardzo ciekawy profil na Instagramie, o książkach. Czyta jak wściekła i bardzo fajnie te książki recenzuje. Kto mnie zna, ten wie, że książki kocham miłością wielką, ale wybredna jestem piekielnie. No więc przeglądając jej zdjęcia na Instagramie trafiłam na książkową okładkę z balonem! W dodatku zdjęcie przewróconego kosza balonu i stojących przy nim ludzi wglądało na bardzo stare. Uwielbiam balony, podobnie jak stare zdjęcia i książki. Szwedzka autorka Bea Uusma, tytuł „Ekspedycja. Historia mojej miłości”, przełożyła Justyna Czechowska.

Wyprawa polarna balonem w 1897 roku

Na stronie wydawnictwa Marginesy czytamy: 

„Jest 11 lipca 1897 roku. Trzej członkowie wyprawy polarnej ze Sztokholmu: Salomon August Andrée, Knut Frænkel i najmłodszy – dwudziestoczteroletni, Nils Strindberg, odlatują wypełnionym wodorem balonem o nazwie „Orzeł” w stronę bieguna północnego. Trzydzieści trzy lata później zupełnym przypadkiem inna wyprawa natrafia na resztki ich ostatniego obozowiska na lodowcowej wyspie. W dziennikach można przeczytać, że po kilku dniach w balonie musieli awaryjnie lądować pośrodku wielkiej kry i przez kolejne miesiące próbowali wrócić na stały ląd.

Trzech mężczyzn o minimalnej wiedzy na temat Arktyki znalazło się w środku koszmaru. Nie przebyli nawet jednej trzeciej odległości do bieguna, nie udało im się nawet dotrzeć najdalej na północ – oni wylądowali na 82° 56’, przed nimi norwescy polarnicy dotarli już dalej. Członkowie wyprawy byli tego świadomi. Wobec innych wypraw, które kończyły się sukcesem, ta w ogóle nie powinna była się odbyć.

Na początku każdy z nich miał ciągnąć sanie o wadze 200 kilogramów, ale ostatecznie przepakowali je i zostawili dużą część wyposażenia. Ale po co ciągnęli ze sobą do końca kilka tomów encyklopedii, spinacze, krawaty, szalik z różowego jedwabiu, obrus? Zapisują: „Tu każdy dzień mija jak inny. Ciągniemy sanie, jemy i śpimy”. Żaden z członków wyprawy nie wiedział, jak utrzymać się przy życiu w warunkach arktycznych.

Przez niemal sto lat badacze Arktyki, dziennikarze i lekarze próbowali rozwiązać zagadkę: co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie? Co spowodowało śmierć trzech członków ekspedycji? Mieli przecież dużo pożywienia, ciepłe ubrania, skrzynie z amunicją i broń. Wszystko to znaleziono obok ich ciał w obozowisku. A także inne pamiątki, które mogły powiedzieć coś więcej o uczestnikach: medalik ze zdjęciem i puklem włosów narzeczonej Strindberga, Anny Charlier, rolki filmowe ze zdjęciami wykonanymi podczas wyprawy.”

fascynacja

Zatapiałam się stopniowo w tę opowieść. Im tam było zimniej i sytuacja stawał się bardziej beznadziejna, tym ja szczelniej owijałam się kocem, parzyłam sobie kolejny duży kubek pachnącej herbaty i wraz z autorką śledziłam losy tych niezwykłych podróżników. Ludzie uwielbiają tajemnice. Fascynuje nas to, co nieznane, nieodkryte, schowane przed naszymi wścibskimi oczami. Fascynują nas też tragedie. Zapewne gdyby ta wyprawa skończyła się szczęśliwie, nigdy byśmy o niej nie usłyszeli.

Lotnictwo i Literatura

Niczym psychofanka polecałam „Ekspedycję” każdemu, o kim tylko pomyślałam, że ma duszę odkrywcy. Na tej liście znaleźli się więc: doskonała dziennikarka, pilot balonu wraz z małżonką oraz nowopoznana polarniczka. I teraz uwaga. Kilka dni temu Tomek wpadł do domu z nowiną. Od progu już mówi: „posłuchaj, nie uwierzysz, wyobraź sobie, że R. (branża lotnicza) jest współorganizatorem festiwalu literackiego!”. Przyznam, że zrobiła na mnie wrażenie ta informacja. Choć faktycznie trudno mi było w pierwszym momencie powiązać R., którego postrzegam jako super specjalistę, ale totalnie technicznego, z czymś tak nietechnicznym, ulotnym i delikatnym jak literatura. 

Delikatna materia

Kilka dni później nadarzyła się okazja, aby osobiście zapytać R. o ten festiwal, bo temat przyznaję bardzo mnie zaintrygował. Oboje trochę skrępowani, bo znaliśmy się właściwie tylko z widzenia, zaczęliśmy rozmawiać. Literatura to grząski grunt, można nieopatrznie wdepnąć w coś, co pozostawi po sobie smrodek. Łatwo kogoś niechcący urazić, można nie znaleźć żadnego wspólnego gatunku albo tytułu, w końcu istnieje też ryzyko totalnego rozminięcia się w gustach. Wtedy, po takiej rozmowie, człowiek czuje się jak po wyjątkowo nieudanej randce. Wspominałam wszakże, że słowo pięknie pisane to materia delikatna, jak misternej roboty najsubtelniejsza koronka. 

co ja czytam?

Zastanawiasz się co ma wspólnego książka, o balonowej ekspedycji na biegun północny sprzed ponad 120 lat, z lotnictwem i festiwalem literackim? Odpowiedź, jak w dobrym kryminale, już się skrada. Nasza z R. rozmowa o książkach była takim obwąchiwaniem się, sprawdzaniem, czy aby na pewno mamy jakiś wspólny literacki mianownik i czy w ogóle rozumiemy się choćby trochę. R. pytał co czytam, ja starałam się ogólnikami opowiedzieć, nakreślić, wytłumaczyć się, dlaczego to a nie tamto. Mój Tomek się śmiał, że w ogóle nie powiedziałam R. co czytam, ale ja już tyle razy trafiałam tytułami jak przysłowiową kulą w płot, że starałam się tytułów unikać. Ostatecznie książki, które czytam nie bywają bestsellerami, ich autorzy nie są milionerami, a z okładek kolorowych czasopism nie spoglądają na nas ich twarze, z psem, kotem lub partnerem. 

Nie padły zatem żadne nazwiska, poza tymi, o których wcześniej w kontekście festiwalu wspomniał mi już Tomek. I teraz nadchodzi część najlepsza.

niezwykłe spotkanie

Trzy dni później, niedziela popołudniu, lotnisko Chrcynno, gdzie skaczę ze spadochronem. Właśnie skończyłam słuchać wykładu na temat nawigacji lotniczej i widzę znajomą twarz.
R. z rodziną był w pobliżu przejazdem, więc postanowił do nas zajrzeć. Przedstawia mi swoją partnerkę J. Zaczynamy rozmawiać, o polonistycznych studiach na UW, o książkach, wydawnictwach, o błędach w książkach, które mnie bardzo rażą. Od słowa do słowa J. mówi, że… tłumaczy książki. Ze szwedzkiego. 

Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy, po tym jak mój mózg skleił słowa tłumaczyć + książki + szwedzki to była „Ekspedycja”! Powiedziałam to na głos. Moi rozmówcy uśmiechnęli się szeroko, po czym J. powiedziała „tak, to ja tłumaczyłam tę książkę”. I teraz niech mi ktoś powie – jakie jest prawdopodobieństwo, że w miejscu, które skoczkowie spadochronowi nazywają żartobliwie pastwiskiem pod Nasielskiem, poznasz tłumaczkę jednej z najlepszych książek, jakie w życiu czytałaś?!  

przypadek? nie sądzę…

I jak tu wierzyć w przypadki? Dodam jeszcze, że książka była wydana w 2017 roku, a w moje ręce trafiła raptem 3 miesiące temu. Mogłyśmy się więc bezgłośnie minąć, nigdy nie poznać. Wiele bym straciła. 

Spotykamy w życiu mnóstwo ludzi, często nie mając pojęcia o tym, że mogą nieść ze sobą fascynujące historie, że mogą być dla nas inspiracją i motywacją. Warto przyglądać się drugiemu człowiekowi, bo prawie każdy ma w sobie coś, co warto dostrzec. Trzeba tylko być otwartym, rozmawiać i przede wszystkim słuchać. 

Najważniejsi są ludzie

Sporo mam wniosków po tym zamknięciu covidowym, wielu stałych elementów życia mi brakowało, za wieloma bardzo tęskniłam. Jednak najbardziej brakowało mi ludzi. 
R. i J. obiecali nam wspólne spotkanie w długi letni wieczór, już się na nie cieszę, mam do obojga sporo pytań! 

Wierzysz w przypadki? Czy w przeznaczenie? Mamy wpływ na swoje życie, czy jesteśmy tylko pionkami na szachownicy życia, które Bóg, los lub fatum przestawia według sobie tylko znanego zamysłu albo algorytmu?

Konsekwencje

Nie wierzę w przypadki, ale nie uważam też, że za wszystko, co nas spotyka odpowiedzialny jest los. Czym zresztą ów los jest? Moja teoria zakłada, że prawie wszystko, co dzieje się w naszym życiu, jest konsekwencją naszych wcześniejszych decyzji i wyborów.

Bywają oczywiście tzw. zdarzenia losowe, na które nie mogliśmy mieć bezpośredniego wpływu. Bywają wypadki i choroby. Jednak większość z nich także ma swoje początki znacznie wcześniej niż pojawia się efekt. Składowe tych zdarzeń też są zwykle skomplikowane. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, co może nas spotkać. Ale… część z tych zdarzeń moglibyśmy…

Wypadki zaczynają się o wiele wcześniej niż wskazywałaby na to ich data

Pierwszy przykład jaki przychodzi mi do głowy to wypadki lotnicze. Z wypadkami i lotnictwem jestem blisko związana. Mój partner jest ratownikiem TOPRu i oboje pracujemy w Aeroklubie Warszawskim, dlatego może oba tematy są stałym elementem naszych analiz i rozmów. Pierwszy wniosek jest taki, że wypadek zaczyna się o wiele wcześniej. Jeśli w lawinie giną ludzie, to na 90% przyczyn należy szukać co najmniej kilka dni wcześniej. Jeśli rozbija się samolot, może się okazać, że niebezpieczeństwo tliło się od miesięcy, a nawet lat.

Czynnik ludzki

Znasz program „Katastrofy w przestworzach”? Myślę, że większość zna. Samoloty nie spadają, ot tak sobie, nagle, bo stanął silnik. Podobnie skoczkowie spadochronowi nie giną, bo „nie otworzył mu się spadochron”. To największy i najczęstszy farmazon jaki słyszymy z mediów, kiedy zdarzy się wypadek spadochronowy. Przyczyna zawsze jest o wiele bardziej skomplikowana. I najczęściej zawodzi tzw. czynnik ludzki. To nie samolot jest winny, że się rozbił, nie spadochron, że się „nie otworzył” i nie lawina, że zeszła. Winni zwykle są ludzie.

Do katastrofy wystarczy gumowa uszczelka

Pewien dobry człowiek, Leszek K., podarował mi kiedyś książkę pt. „Listy niezapomniane. Tom I”, zebrał i opracował Shaun Usher. Książka fenomenalna, ale o tym, kiedy indziej. Znalazłam w niej m.in. list napisany przez inżyniera pracującego w firmie produkującej rakiety dodatkowe na paliwo stałe. Informuje on w nim swoich przełożonych, że gumowe uszczelki, których użyto w rakietach przy promie kosmicznym „Challenger”, mogą doprowadzić do katastrofy. List datowany jest na 31 lipca 1985 roku. Start promu „Challenger” odbył się 28 stycznia 1986 roku. Pół roku później.  Na oczach milionów ludzi, 73 sekundy po starcie, prom rozpadł się nad wybrzeżem Florydy. Zginęło siedmioro członków załogi. Nie wszyscy jednak byli zaskoczeni… na pewno nie wspomniany autor listu. 

To tylko jeden z wielu przykładów na to, że wszystko ma swoje przyczyny i swoje konsekwencje. Czasem do katastrofy wystarczy gumowa uszczelka. 

Szczęście to konsekwencja wyborów

W życiu znajdziecie setki takich przykładów. I nie mam tu na myśli samych nieszczęść i katastrof. Chciałabym się raczej skupić na tych dobrych rzeczach, które nam „się trafiają” lub nie… Znasz poniższe powiedzenie?

 Jeśli czegoś nie chcesz – znajdziesz powód. Jeśli chcesz – znajdziesz sposób

Życiowa poczekalnia

Mam, podobnie pewnie jak i Ty, kilka takich spraw, które są dla mnie ważne, a mimo to ciągle zalegają w takiej życiowej poczekalni. Jedną z takich spraw jest mój rozpoczęty (a niedokończony) kurs speleo, czyli kurs taternictwa jaskiniowego. O jaskiniach pisałam też TUTAJ.

Powodów mam tysiące, oczywiście wszystkie szalenie ważne. Wybrałam więc cztery najważniejsze:

  1. Czas. Nie mam czasu. Przecież nikt nie ma czasu. Zwłaszcza na takie głupoty, jak babranie się w błocie. 2 tygodnie, 200 metrów pod ziemią, 500 km od domu.
  2. Dzieci. Są najważniejsze. No przecież są, więc jak masz wątpliwość to patrz jeszcze punkt pierwszy.
  3. Pieniądze. Tyle jest ważniejszych wydatków. Nie mamy nawet listew przypodłogowych, a ja chcę tak bezsensownie marnotrawić pieniądze.
  4. Nie można ciągnąć kilku srok za ogon. Powinny mi wystarczyć góry i spadochrony.

Jak mawia mój kolega Fixxxer (skoczek spadochronowy) – jeśli czegoś nie można, ale bardzo się chce – to wtedy można. 😀

Jaskinie mnie wołają i muszę iść.

I teraz przechodzę do sedna sprawy, do serca tego wpisu. Jeśli dotrwałaś do tego momentu – gratuluję. Otóż, dziś rano facebook podrzucił mi wspomnienie. Zdjęcie naszej mokotowskiej łazienki, w której obok ręcznika i myjki suszyła się lina, karabinki, crolle, płanie, shunty i uprzęże jaskiniowe. Zobaczyłam to zdjęcie – sprzed 8 lat :O i pomyślałam – no kurcze, to jest znak, sygnał.
Jaskinie mnie wołają i muszę iść. I teraz uwaga.

speleo sprzęt

Mija godzina, przybywa kurier. Otwieram paczkę, za którą serdecznie dziękuję Beacie Słamie i Górskiemu Domowi Kultury. W środku znajduje się nowiutka, pachnąca jeszcze drukiem książka. Robert Macflarlane – „Podziemia. W głąb czasu.” Przypadek? Nie sądzę…

podziemia

Dzień dobry, z tej strony Speleoklub Warszawski

To by nie było może jeszcze takie niezwykłe, ale… Postanowiłam usiąść i napisać ten tekst, o marzeniach, które odkładamy na później, o planach, których nie realizujemy. Czas mija a my zamiast zbliżać się do naszych celów, oddalamy się od nich, pojawiają się nowe okoliczności, trudności i przeszkody. No więc siadam, zaczynam pisać, dzwoni telefon. Zaciskam zęby, bo oto wena nadeszła, a jej nadejścia nie wolno nigdy lekceważyć, bo kapryśna jest i nie wiadomo, kiedy znów nas zaszczyci swą obecnością. No, ale dzwoni, obcy numer, odbieram. „Dzień dobry, z tej strony Michał S., Speleoklub Warszawski”. 

To jest pierwszy raz w historii, kiedy speleoklub do mnie zadzwonił. Jestem więc w szoku, a Michał mówi, że przeglądał papiery i zobaczył moje nazwisko na etapie wstępnym kursu speleo w 2016 roku, potem na zimowym w 2017, a potem pustka i cisza. 

zacisk w jaskini

Inspiracje są wokół nas

Trzy speleo inspiracje w ciągu jednego przedpołudnia. Można się uśmiechnąć i pomyśleć – co za przypadek a można też zebrać się sobie i wbrew wszystkim powodom i wymówkom znaleźć sposób, aby dokończyć ten kurs. Zrobić etap letni i zacząć legalnie chodzić po jaskiniach. A po co? Mam już gotowy tekst na ten temat – premiera niebawem.

cien w jaskini

Street wisdom

Wszechświat sprzyja, wysyła sygnały – odbieraj je! Moja mieszkająca w Londynie przyjaciółka Iza uczyła mnie kiedyś, jak rozpoznawać i odbierać te sygnały. Współorganizowała nawet specjalne spotkania i spacery pod hasłem „street wisdom”, co można chyba tłumaczyć jako „mądrość ulicy”. Dobrze jest móc teraz korzystać z tej wiedzy i doświadczeń. Fantastycznie jest dochodzić różnymi drogami do tego samego celu – bycia szczęśliwym, spełnionym człowiekiem.

Odkurz marzenia

Życzę Wam cudownego dnia i życia. Pędzę ogarnąć co trzeba, a potem przystąpię do organizowania siebie i ekipy na ten zaległy letni etap kursu taternictwa jaskiniowego. Zostanę w końcu oficjalnie grotołazem. 
Pomyśl o swoich odłożonych marzeniach, poszukaj wskazówek, bo one są gdzieś wokół, znajdź sposób i – do dzieła!