Tag

marzenia

Przeglądanie

Wierzysz w przypadki? Czy w przeznaczenie? Mamy wpływ na swoje życie, czy jesteśmy tylko pionkami na szachownicy życia, które Bóg, los lub fatum przestawia według sobie tylko znanego zamysłu albo algorytmu?

Konsekwencje

Nie wierzę w przypadki, ale nie uważam też, że za wszystko, co nas spotyka odpowiedzialny jest los. Czym zresztą ów los jest? Moja teoria zakłada, że prawie wszystko, co dzieje się w naszym życiu, jest konsekwencją naszych wcześniejszych decyzji i wyborów.

Bywają oczywiście tzw. zdarzenia losowe, na które nie mogliśmy mieć bezpośredniego wpływu. Bywają wypadki i choroby. Jednak większość z nich także ma swoje początki znacznie wcześniej niż pojawia się efekt. Składowe tych zdarzeń też są zwykle skomplikowane. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, co może nas spotkać. Ale… część z tych zdarzeń moglibyśmy…

Wypadki zaczynają się o wiele wcześniej niż wskazywałaby na to ich data

Pierwszy przykład jaki przychodzi mi do głowy to wypadki lotnicze. Z wypadkami i lotnictwem jestem blisko związana. Mój partner jest ratownikiem TOPRu i oboje pracujemy w Aeroklubie Warszawskim, dlatego może oba tematy są stałym elementem naszych analiz i rozmów. Pierwszy wniosek jest taki, że wypadek zaczyna się o wiele wcześniej. Jeśli w lawinie giną ludzie, to na 90% przyczyn należy szukać co najmniej kilka dni wcześniej. Jeśli rozbija się samolot, może się okazać, że niebezpieczeństwo tliło się od miesięcy, a nawet lat.

Czynnik ludzki

Znasz program „Katastrofy w przestworzach”? Myślę, że większość zna. Samoloty nie spadają, ot tak sobie, nagle, bo stanął silnik. Podobnie skoczkowie spadochronowi nie giną, bo „nie otworzył mu się spadochron”. To największy i najczęstszy farmazon jaki słyszymy z mediów, kiedy zdarzy się wypadek spadochronowy. Przyczyna zawsze jest o wiele bardziej skomplikowana. I najczęściej zawodzi tzw. czynnik ludzki. To nie samolot jest winny, że się rozbił, nie spadochron, że się „nie otworzył” i nie lawina, że zeszła. Winni zwykle są ludzie.

Do katastrofy wystarczy gumowa uszczelka

Pewien dobry człowiek, Leszek K., podarował mi kiedyś książkę pt. „Listy niezapomniane. Tom I”, zebrał i opracował Shaun Usher. Książka fenomenalna, ale o tym, kiedy indziej. Znalazłam w niej m.in. list napisany przez inżyniera pracującego w firmie produkującej rakiety dodatkowe na paliwo stałe. Informuje on w nim swoich przełożonych, że gumowe uszczelki, których użyto w rakietach przy promie kosmicznym „Challenger”, mogą doprowadzić do katastrofy. List datowany jest na 31 lipca 1985 roku. Start promu „Challenger” odbył się 28 stycznia 1986 roku. Pół roku później.  Na oczach milionów ludzi, 73 sekundy po starcie, prom rozpadł się nad wybrzeżem Florydy. Zginęło siedmioro członków załogi. Nie wszyscy jednak byli zaskoczeni… na pewno nie wspomniany autor listu. 

To tylko jeden z wielu przykładów na to, że wszystko ma swoje przyczyny i swoje konsekwencje. Czasem do katastrofy wystarczy gumowa uszczelka. 

Szczęście to konsekwencja wyborów

W życiu znajdziecie setki takich przykładów. I nie mam tu na myśli samych nieszczęść i katastrof. Chciałabym się raczej skupić na tych dobrych rzeczach, które nam „się trafiają” lub nie… Znasz poniższe powiedzenie?

 Jeśli czegoś nie chcesz – znajdziesz powód. Jeśli chcesz – znajdziesz sposób

Życiowa poczekalnia

Mam, podobnie pewnie jak i Ty, kilka takich spraw, które są dla mnie ważne, a mimo to ciągle zalegają w takiej życiowej poczekalni. Jedną z takich spraw jest mój rozpoczęty (a niedokończony) kurs speleo, czyli kurs taternictwa jaskiniowego. O jaskiniach pisałam też TUTAJ.

Powodów mam tysiące, oczywiście wszystkie szalenie ważne. Wybrałam więc cztery najważniejsze:

  1. Czas. Nie mam czasu. Przecież nikt nie ma czasu. Zwłaszcza na takie głupoty, jak babranie się w błocie. 2 tygodnie, 200 metrów pod ziemią, 500 km od domu.
  2. Dzieci. Są najważniejsze. No przecież są, więc jak masz wątpliwość to patrz jeszcze punkt pierwszy.
  3. Pieniądze. Tyle jest ważniejszych wydatków. Nie mamy nawet listew przypodłogowych, a ja chcę tak bezsensownie marnotrawić pieniądze.
  4. Nie można ciągnąć kilku srok za ogon. Powinny mi wystarczyć góry i spadochrony.

Jak mawia mój kolega Fixxxer (skoczek spadochronowy) – jeśli czegoś nie można, ale bardzo się chce – to wtedy można. 😀

Jaskinie mnie wołają i muszę iść.

I teraz przechodzę do sedna sprawy, do serca tego wpisu. Jeśli dotrwałaś do tego momentu – gratuluję. Otóż, dziś rano facebook podrzucił mi wspomnienie. Zdjęcie naszej mokotowskiej łazienki, w której obok ręcznika i myjki suszyła się lina, karabinki, crolle, płanie, shunty i uprzęże jaskiniowe. Zobaczyłam to zdjęcie – sprzed 8 lat :O i pomyślałam – no kurcze, to jest znak, sygnał.
Jaskinie mnie wołają i muszę iść. I teraz uwaga.

speleo sprzęt

Mija godzina, przybywa kurier. Otwieram paczkę, za którą serdecznie dziękuję Beacie Słamie i Górskiemu Domowi Kultury. W środku znajduje się nowiutka, pachnąca jeszcze drukiem książka. Robert Macflarlane – „Podziemia. W głąb czasu.” Przypadek? Nie sądzę…

podziemia

Dzień dobry, z tej strony Speleoklub Warszawski

To by nie było może jeszcze takie niezwykłe, ale… Postanowiłam usiąść i napisać ten tekst, o marzeniach, które odkładamy na później, o planach, których nie realizujemy. Czas mija a my zamiast zbliżać się do naszych celów, oddalamy się od nich, pojawiają się nowe okoliczności, trudności i przeszkody. No więc siadam, zaczynam pisać, dzwoni telefon. Zaciskam zęby, bo oto wena nadeszła, a jej nadejścia nie wolno nigdy lekceważyć, bo kapryśna jest i nie wiadomo, kiedy znów nas zaszczyci swą obecnością. No, ale dzwoni, obcy numer, odbieram. „Dzień dobry, z tej strony Michał S., Speleoklub Warszawski”. 

To jest pierwszy raz w historii, kiedy speleoklub do mnie zadzwonił. Jestem więc w szoku, a Michał mówi, że przeglądał papiery i zobaczył moje nazwisko na etapie wstępnym kursu speleo w 2016 roku, potem na zimowym w 2017, a potem pustka i cisza. 

zacisk w jaskini

Inspiracje są wokół nas

Trzy speleo inspiracje w ciągu jednego przedpołudnia. Można się uśmiechnąć i pomyśleć – co za przypadek a można też zebrać się sobie i wbrew wszystkim powodom i wymówkom znaleźć sposób, aby dokończyć ten kurs. Zrobić etap letni i zacząć legalnie chodzić po jaskiniach. A po co? Mam już gotowy tekst na ten temat – premiera niebawem.

cien w jaskini

Street wisdom

Wszechświat sprzyja, wysyła sygnały – odbieraj je! Moja mieszkająca w Londynie przyjaciółka Iza uczyła mnie kiedyś, jak rozpoznawać i odbierać te sygnały. Współorganizowała nawet specjalne spotkania i spacery pod hasłem „street wisdom”, co można chyba tłumaczyć jako „mądrość ulicy”. Dobrze jest móc teraz korzystać z tej wiedzy i doświadczeń. Fantastycznie jest dochodzić różnymi drogami do tego samego celu – bycia szczęśliwym, spełnionym człowiekiem.

Odkurz marzenia

Życzę Wam cudownego dnia i życia. Pędzę ogarnąć co trzeba, a potem przystąpię do organizowania siebie i ekipy na ten zaległy letni etap kursu taternictwa jaskiniowego. Zostanę w końcu oficjalnie grotołazem. 
Pomyśl o swoich odłożonych marzeniach, poszukaj wskazówek, bo one są gdzieś wokół, znajdź sposób i – do dzieła! 

O najprostszych sprawach pisze się najtrudniej. Od lat ludzie zastanawiają się, co takiego jest w górach, że wciąż chcemy je zdobywać i do nich wracać? Czy chcemy sobie coś udowodnić? Pochwalić się światu? Przeżyć przygodę? A może podjąć wyzwanie? Niektórzy pewnie tak. Ale część z nas robi to po prostu z miłości. Chciałam Wam opowiedzieć o tej miłości, ale pisanie o tym idzie mi jak przysłowiowa krew z nosa. Czuję się bezradna. Nie umiem pisać o miłości, a już na pewno nie o miłości do kupy kamieni…

Czy w ogóle można pokochać kupę kamieni? Będę się upierać, że można, choć nie o te kamienie przecież chodzi. Mój Tomek mówi, że tak naprawdę to nie góry są ważne. Istotne jest to, co my w te góry wnosimy. 

Tabliczka na murku mani, na nim wypisana mantra. W tle Ama Dablam.

Pierwsze ziarnko

Z mojej pierwszej górskiej wycieczki pamiętam niewiele. Miałam jakieś 10 lat, trzeba było iść długo pod górę, byłam okropnie zmęczona i chciało mi się pić. Pamiętam zapach wody w strumieniu, chłód, który poczułam, gdy zanurzyłam w nim stopy. Radość i satysfakcję, gdy doszliśmy na szczyt. Łysica w Górach Świętokrzyskich, moje pierwsze 614 m n.p.m. zostało zdobyte! 🙂
Ziarnko zostało zasiane.

Można żyć bez powietrza

W górach bywałam przy okazji szkolnych wycieczek i obozów sportowych. A potem opuściłam je na wiele lat. Nie wiem, jak mogłam. Widocznie można żyć bez powietrza. 
Dorastałam, zakochiwałam się, pracowałam, studiowałam. Jednak uczucie niedosytu i niespełnienia towarzyszyło mi cały czas. Czaiło się i czekało. Pozornie byłam szczęśliwa, zdawało mi się, że mam wszystko, czego mi trzeba. A jednak tkwiło gdzieś w środku, jak mała uciążliwa zadra. Poczucie, że czegoś mi brak, że coś jest mocno nie tak. Pisałam Wam o tym TUTAJ.

Apetyt na góry 

Wróciłam w góry, gdy byłam już dorosła. I naprawdę pokochałam te kupy kamieni czystą bezwarunkową miłością. Podobną do tej, którą kocha się dziecko. Nie tylko wtedy, gdy jest radosne i uśmiechnięte, ale i wtedy, gdy grymasi i się chmurzy.

Miałam poczucie, że zmarnowałam wiele lat, kiedy zamiast po górach, błąkałam się po nadmorskich kurortach, szukając siebie i celu. Dlatego mój apetyt na góry był spory. 

W tamtym czasie byłam już po kursie spadochronowym, więc wiedziałam jedno: niemożliwe nie istnieje. Jeśli mogę wyskoczyć z lecącego samolotu 4000 metrów nad ziemią, to nie ma dla mnie gór niemożliwych, choćby tylko do zobaczenia.

Góry i chmury w Nepalu.

Zobaczyć Himalaje

Odkąd pamiętam marzyłam o tym, żeby zobaczyć Himalaje. Przez myśl mi chyba nigdy nie przeszło, że mogłabym po nich chodzić, ale zawsze bardzo chciałam je chociażby zobaczyć. Było to marzenie z kategorii niemożliwych, takie jak lot na księżyc, albo podróż w czasie. Marzenie, o którym z góry wiesz, że jest tzw. marzeniem ściętej głowy. 
I wiecie co? Tak naprawdę niewiele jest takich marzeń. Wprawdzie nie wiem jeszcze, czy uda mi się cofnąć w czasie o 200 lat, ale Himalaje zobaczyłam!

Ograniczenia są głównie w naszych głowach. Prawie wszystko jest możliwe, zwykle to tylko kwestia czasu i determinacji. Mój ulubiony ex mawia, że jest XXI wiek, ludzie latają w kosmos i nie ma rzeczy niemożliwych! I ja się zasadniczo z nim zgadzam.

Szczyt z pióropuszem chmur to Czomolungma, zwana też Mount Everest, najwyższa góra świata.

Góry wołają

Czasem mówię moim przyjaciołom, że czuję jak góry mnie wołają. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, ci, którzy chodzą po górach doskonale wiedzą, o czym mówię. Bo góry naprawdę potrafią nas wołać. Gdy tu ilość przyziemnych spraw wciąż przyrasta, tam jest świat prostych prawd, prostych czynności i prostych myśli. Przede mną jest tylko cel i droga, która mnie ku niemu prowadzi. I ta droga jest właśnie tym, co w górach kocham najbardziej. Czasem nawet to ona jest dla mnie najważniejszym celem.

Górski potok na trasie do Everest Base Camp.

Życie staje się prostsze

Kiedy wędrujemy po Himalajach, dni w górach i kroków pod górę jest naprawdę dużo. Myśli też jest niemało. Tyle że tam są one jakby czystsze, idą z nami spokojnie, miarowo, nie pędzą, nie gonią, nie urywają się nagle, nie plączą. Jakby płynęły leniwie wraz z górskim potokiem. Mamy ze sobą tylko trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Plecak, ciepłe ubrania, śpiwór, jedną parę butów. To wystarcza na miesiąc i cztery pory roku. Świadomość, że do życia potrzeba nam tak niewielu przedmiotów jest taka wyzwalająca. Kupowanie przestaje mieć sens. Konsumpcjonizm staje się śmieszny. 

Tragarz w drodze do Everest Base Camp.

Tu i teraz

W himalajskich wioskach spotykamy uśmiechniętych ludzi, witają nas składając dłonie w taki sposób, w jaki my składaliśmy rączki, gdy jako dzieci odmawialiśmy przed snem ‘paciorek’. Mówią ‘namaste’ i pochylają lekko głowy. Czasem są boso, ale częściej w klapkach, na plecach noszą wielkie ładunki. Bardzo ciężko pracują, są ubodzy, ale wyglądają na szczęśliwych. Ich dzieci są roześmiane i ufne. Przybiegają do nas. 

Mała Nepalka u mnie na rękach. W tle jej mama ogląda ciuszki, które im dałam.


Czuję tam wszechogarniającą błogość. Dobrą, czystą energię. Najgłębszy możliwy spokój. Ciszę. Jakbym dotykała koniuszkiem palca absolutu. Czasem dotykam też chmur. Wszystko dzieje się tu i teraz. Wczoraj już minęło, jutro dopiero nadejdzie. Słońce chowa się za górami. Kończy się kolejny dobry dzień.

Wioska Marpha w dolinie Kali Gandaki, najgłębszej dolinie świata.


A teraz jest talerz ryżu z soczewicą i herbata z miodem i imbirem. I drewniana prycza. Przy odrobinie szczęścia może nawet prysznic. Ciepła woda oznacza, że trafiliśmy do raju.    

Zamiłowanie do lekkiej atletyki pozostało mi jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Pamiętam ogromną ekscytację, gdy w wieku 13 lat dostałam swoje pierwsze ‘kolce’, czyli buty do biegania po tartanowej bieżni. Czułam się wtedy jak mistrzyni świata i okolic, rozpierała mnie duma, a motywacja do trenowania natychmiast wzrosła o 300 %. Pamiętam atmosferę swoich pierwszych zawodów lekkoatletycznych, rozgrywanych na stadionie Skry w ramach Warszawskiej Olimpiady Młodzieży. Pamiętam smak izotoniku Isostar, który oszczędzałyśmy specjalnie na zawody i zapach maści rozgrzewającej Bengay, od którego w naszej szatni aż oczy szczypały. Najbardziej ze wszystkiego pamiętam jednak uczucie ekscytacji i jedności. Byliśmy jednym organizmem, jedną drużyną. I to taką, w której jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. My kontra reszta świata.

To jest uczucie, o którym nigdy nie zapomniałam i, świadomie lub nie, zawsze za nim tęskniłam. W tamtym czasie z wypiekami na twarzach kibicowaliśmy polskim sportowcom, oglądając w telewizji Igrzyska Olimpijskie w Atlancie w 1996 roku. Podziwialiśmy naszych medalistów: Artura Partykę, Renatę Mauer, Mateusza Kusznierewicza, Pawła Nastulę i Roberta Korzeniowskiego. To byli nasi idole i bohaterowie.

Klasa sportowa.

Miałam szczęście chodzić do klasy sportowej w warszawskiej SP nr 321. Nasz fantastyczny wychowawca i trener, pan Marek Horbaczewski, często nam powtarzał, że jego celem nie jest wychowanie olimpijczyków, tylko wyrobienie w nas nawyku uprawiania sportu. Trochę byliśmy oburzeni, bo mieliśmy jednak spore ambicje, ale prawda jest taka, że nikt z nas wielkiej kariery sportowej nie zrobił, natomiast w wielu uczniach mojej klasy nawyk uprawiania sportu udało się wyrobić.

Przez cały szkolny tydzień mieliśmy chyba codziennie treningi, do tego w soboty jeszcze trening i basen na terenie zaprzyjaźnionego WATu i dwa razy w roku obozy sportowe, zimą narciarski, latem lekkoatletyczny. Kiedy skończyłam podstawówkę w pierwszej chwili poczułam ulgę, nareszcie tyle wolnego czasu! Nie muszę biegać, pocić się i męczyć. W liceum jednak szybko okazało się, że moje koleżanki przez 45 min wuefu właściwie tylko odbijają piłkę do siatkówki lub są wiecznie ‘niedysponowane’ i wtedy zrobiło mi się żal. Zrozumiałam, że pewien rozdział już się skończył.

plotki
Bieg przez płotki kobiet podczas halowego mityngu lekkoatletycznego

I co dalej?

Natomiast potrzeba ruchu i uprawiania sportu pozostała. Biegać wtedy jeszcze nie lubiłam, zresztą, choć trudno dziś w to uwierzyć, bieganie było w tych czasach raczej obciachem :D. Próbowałam fitnessu, ale szybko doszłam do wniosku, że to nie dla mnie, siłownia też mnie nudziła. Przez długi czas nie umiałam znaleźć nic dla siebie. Wciągnął mnie wir młodości, ze swoimi szaleństwami, imprezami, przyjaźniami i miłościami. Sport musiał poczekać. Tak naprawdę upomniał się o mnie, kiedy już skończyłam studia i zaczęłam tzw. normalną pracę, 8 h przy biurku, ewentualnie w okolicy biurka. Bardzo szybko poczułam, że potrzebuję ruchu, świeżego powietrza i porządnego fizycznego zmęczenia, po którym przychodzi spokój, satysfakcja i radość. Organizm upomniał się o należne mu dawki serotoniny i endorfin. Byłam już od jakiegoś czasu dorosła, miałam znacznie więcej czasu niż na studiach, zarabiałam na siebie, więc mogłam zacząć nową przygodę.

Spadochrony!

Dróg, które zaprowadziły mnie do sekcji spadochronowej Aeroklubu Warszawskiego było wiele. Trochę tak, jak w przysłowiu, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. W przypadki nie wierzę. Mnie wszystkie drogi prowadziły na wielką łąkę w miejscowości Chrcynno. Skoki spadochronowe przypomniały mi o tym, jak dobrze się czuję, gdy spędzę cały dzień na świeżym powietrzu, gdy się męczę, gdy walczę sama ze sobą, gdy wszyscy razem mamy jeden wspólny cel. To skoki pozwoliły mi poczuć satysfakcję z ustanawiania rekordów, ale nie to jest najważniejsze. Okazało się, że skoro mogę wyskoczyć z lecącego samolotu, to pewnie dam radę zrobić też kilka innych fascynujących rzeczy. Dwa lata po kursie spadochronowym zapisałam się na kurs wspinaczkowy, potem zaczęłam nurkować, a później to już samo poszło i różne sporty wpisały się na stałe w rytm mojego życia. W żadnym nie osiągnęłam mistrzostwa, ale każdy daje mi ogromną radość, satysfakcję i utrzymuje moje ciało w jako takiej formie i sprawności.

copernicus cup
Kibicujemy podczas Copernicus Cup Toruń 2019

Powrót do przeszłości.

Dlaczego Wam o tym piszę? Właśnie wróciłam z fantastycznego wyjazdu organizowanego przez klub lekkoatletyczny RK Athletics. Wspólnie z dzieciakami z klubu kibicowaliśmy  sportowcom podczas Halowego Mityngu Lekkoatletycznego „Orlen Copernicus Cup Toruń 2019”. Mieliśmy też okazję wspólnie z dziećmi odbyć trening na obiekcie, który dzień wcześniej oglądaliśmy jedynie z trybun. Nie tylko dzieci były tym zachwycone. Kiedy ustawiłam się w bloku startowym, przeszły mnie dreszcze. Nie robiłam tego od… końca szkoły podstawowej, czyli od 23 lat! :O

Dłonie pamiętały, jak należy się ustawić na bieżni, nogi same trafiły na miejsce w bloku startowym, a serce wypełniły radość i nostalgia na wspomnienie tych młodzieżowych treningów i startów. Cudownie było móc znów to poczuć.

trening
Arena Toruń, trening RK Athletics

Spełnione marzenie.

W 1996 roku miałam 15 lat, skończyłam szkołę podstawową i swoją przygodę z lekką atletyką. W tym samym roku Robert Korzeniowski zdobył swój pierwszy złoty medal olimpijski w chodzie na dystansie 50 km. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że 23 lata później, w lutowy poranek 2019 roku, na nadwiślańskim bulwarze w Toruniu, będę miała okazję uczestniczyć w treningu prowadzonym przez Roberta Korzeniowskiego, to uśmiałabym się równie serdecznie jak teraz, gdy to sobie uświadomiłam i piszę te słowa.

Pamiętajcie, że niemożliwe nie istnieje, ograniczenia są głównie w naszych głowach, a na sport i spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno.