Tag

himalaje

Przeglądanie

W momencie, gdy w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej rozpoczynała się premiera sztuki, pt. „Wanda” pióra Wiesławy Sujkowskiej, my byliśmy tysiące kilometrów stąd, gdzieś na szlaku w Himalajach Nepalu. Premierę więc przegapiliśmy, ale byliśmy w świecie, który Wanda pokochała, który wybrała, i w którym została już na zawsze.   

Nigdy jeszcze nie byłam na spektaklu, do którego byłabym lepiej przygotowana. Wprawdzie zapomniałam zabrać z domu torebkę i poszłam do teatru z górskim plecakiem, ale za to doskonale znałam postać, tematykę, miejsca, konteksty i odniesienia. 

Himalaje i Karakorum na maleńkiej scenie

Zupełnie nie byłam w stanie wyobrazić sobie, jak na małej białej scenie jedna aktorka zdoła pokazać Himalaje… Bo przecież nie można mówić o Wandzie Rutkiewicz bez nich. Mówienie o górach już jest trudne, pisanie jeszcze trudniejsze, a pokazanie ich w teatrze? Wydało mi się pomysłem karkołomnym. Bardzo się pomyliłam, na szczęście. 

Wanda „ukradła” mężczyznom Mount Everest

Właściwie nie jestem pewna czy trudniejsze wydawało mi się pokazanie gór, czy Wandy. Wanda Rutkiewicz była osobą niezwykłą, budziła skrajne emocje, miała swoich wielbicieli i przeciwników. Mało kto pozostawał wobec niej obojętny. Nie pasowała do swoich czasów, zawsze się wyróżniała, była szalenie ambitna i konsekwentnie dążyła do celu. Była nie tylko najlepszą polską himalaistką. Była jednym z najlepszych polskich himalaistów… Pierwszym Polakiem na Mount Evereście! Tego właśnie część polskiego męskiego świata wspinaczkowego nie mogła jej darować. 

Wanda Teatr Polski plakat
Plakat do spektaklu „Wanda” w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej

Wandzia

Pytam czasem o nią naszego przyjaciela Alka Lwowa, który znał Wandę osobiście. Uśmiecha się wtedy szeroko i zawsze mówi o niej Wandzia. Przyznaje, że była trudna, ale dodaje, że ją lubił. A ja się wtedy zastanawiam, czy któryś z himalaistów nie był trudny? Czy tylko w przypadku kobiety to się tak bardzo rzucało w oczy?

Wspomina także, że była piękną zadbaną kobietą. Bardzo się wyróżniała, nie tylko wśród polskich himalaistek. Podobno nawet w bazie pod K2 miała ze sobą buteleczkę ulubionych perfum…

Alek ma mnóstwo dzienników, które zawsze pisał będąc w górach. Mówi, że to, co dziś pamięta, często konfrontuje z zapiskami robionymi na bieżąco. Wyniki tych porównań zaskakują nawet jego samego. Dlatego czasem się złości, gdy słyszy kolegów wypowiadających się na temat przeszłości i mijających się przy tym mocno z prawdą. Pamięć ludzka jest zawodna. I wybiórcza.

„Wanda” Anny Kamińskiej

Wspaniałą opowieścią o niebanalnym życiu Wandy jest książka Anny Kamińskiej (którą uwielbiam, a wierzcie mi, jestem naprawdę wybredna), pt.“Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz”. Są tam nie tylko wspomnienia, ale i dokumenty, listy, notatki. Doskonale napisana, wnikliwa i obiektywna. Pobudzająca wyobraźnię i pozbawiona jakichkolwiek zgrzytów językowych, które w książkach o tematyce górskiej zdarzają się ostatnio coraz częściej. 

Kobiety o kobiecie i górach

Tak samo doskonale jest napisany monodram „Wanda”. Bez jakichkolwiek wpadek językowych czy merytorycznych, niepotrzebnych zabiegów stylistycznych, bez patosu. Niezwykłą sztukę o niezwykłej kobiecie, stworzyły kobiety. Napisała Wiesława Sujkowska, w roli Wandy wystąpiła fantastyczna Anita Jancia-Prokopowicz, Maria Sadowska -reżyseria i muzyka,Ilona Binarsch – scenografia, kostiumy, wideo i światła oraz Joanna Grabowiecka – reżyseria i światła. 

Premiera spektaklu „Wanda” odbyła się półtora roku temu. Oszczędzę Wam więc spóźnionej recenzji, a napiszę tylko, że jestem zachwycona. Wanda, którą powołała do życia na scenie Anita Jancia – Prokopowicz, onieśmiela, wzrusza, wzbudza podziw i zazdrość. Jest piękną odważną kobietą, równocześnie silną i kruchą, bezwzględną i wrażliwą, kochaną i samotną. To Wanda. A góry? 

Wanda nocą spektakl Bielsko-Biała
fot. Joanna Gałuszka

Zapach gór można poczuć nawet w teatrze

Góry po prostu się czuje na tej scenie. Kiedy przymykałam na chwilę oczy, widziałam Lamę odprawiającego pudżę, buddyjską modlitwę, aby obłaskawić górę i pobłogosławić wspinaczy. Czułam zapach kadzideł i bezkresną świeżość himalajskiego powietrza. Słyszałam modlitwy śpiewane przez  buddyjskich mnichów o świcie, słyszałam dźwięki ich dzwonków. Nocne pomruki lodowców i skrzypienie śniegu pod stopami. Widziałam miliardy gwiazd nad głową i cienie flag z mantrami, które powiewały na wietrze zanosząc modlitwy tam, gdzie trzeba. Dotykałam chmur, które prześlizgiwały się przez przełęcze i przez moje palce…    

Spektakl i jego znakomita recenzja

Jeśli chcecie przeczytać bardzo dobrą, rzetelną recenzję sztuki, odsyłam Was TUTAJ, do artykułu autorstwa Beaty Słamy, której też jestem fanką.

A jeśli macie ochotę na garść wzruszeń i zachwytów, to chodźcie wprost TUTAJ, po bilety na ten wyjątkowy spektakl. 
Nie marudźcie, że daleko, bo na przykład z Warszawy to tylko 400 km i 4 godziny. Wanda do bazy pod K2 szła piechotą, o kulach! 400 kilometrów i zajęło jej to znacznie więcej niż 4 godziny…. 
Zatem, Wy też dacie radę!

O najprostszych sprawach pisze się najtrudniej. Od lat ludzie zastanawiają się, co takiego jest w górach, że wciąż chcemy je zdobywać i do nich wracać? Czy chcemy sobie coś udowodnić? Pochwalić się światu? Przeżyć przygodę? A może podjąć wyzwanie? Niektórzy pewnie tak. Ale część z nas robi to po prostu z miłości. Chciałam Wam opowiedzieć o tej miłości, ale pisanie o tym idzie mi jak przysłowiowa krew z nosa. Czuję się bezradna. Nie umiem pisać o miłości, a już na pewno nie o miłości do kupy kamieni…

Czy w ogóle można pokochać kupę kamieni? Będę się upierać, że można, choć nie o te kamienie przecież chodzi. Mój Tomek mówi, że tak naprawdę to nie góry są ważne. Istotne jest to, co my w te góry wnosimy. 

Tabliczka na murku mani, na nim wypisana mantra. W tle Ama Dablam.

Pierwsze ziarnko

Z mojej pierwszej górskiej wycieczki pamiętam niewiele. Miałam jakieś 10 lat, trzeba było iść długo pod górę, byłam okropnie zmęczona i chciało mi się pić. Pamiętam zapach wody w strumieniu, chłód, który poczułam, gdy zanurzyłam w nim stopy. Radość i satysfakcję, gdy doszliśmy na szczyt. Łysica w Górach Świętokrzyskich, moje pierwsze 614 m n.p.m. zostało zdobyte! 🙂
Ziarnko zostało zasiane.

Można żyć bez powietrza

W górach bywałam przy okazji szkolnych wycieczek i obozów sportowych. A potem opuściłam je na wiele lat. Nie wiem, jak mogłam. Widocznie można żyć bez powietrza. 
Dorastałam, zakochiwałam się, pracowałam, studiowałam. Jednak uczucie niedosytu i niespełnienia towarzyszyło mi cały czas. Czaiło się i czekało. Pozornie byłam szczęśliwa, zdawało mi się, że mam wszystko, czego mi trzeba. A jednak tkwiło gdzieś w środku, jak mała uciążliwa zadra. Poczucie, że czegoś mi brak, że coś jest mocno nie tak. Pisałam Wam o tym TUTAJ.

Apetyt na góry 

Wróciłam w góry, gdy byłam już dorosła. I naprawdę pokochałam te kupy kamieni czystą bezwarunkową miłością. Podobną do tej, którą kocha się dziecko. Nie tylko wtedy, gdy jest radosne i uśmiechnięte, ale i wtedy, gdy grymasi i się chmurzy.

Miałam poczucie, że zmarnowałam wiele lat, kiedy zamiast po górach, błąkałam się po nadmorskich kurortach, szukając siebie i celu. Dlatego mój apetyt na góry był spory. 

W tamtym czasie byłam już po kursie spadochronowym, więc wiedziałam jedno: niemożliwe nie istnieje. Jeśli mogę wyskoczyć z lecącego samolotu 4000 metrów nad ziemią, to nie ma dla mnie gór niemożliwych, choćby tylko do zobaczenia.

Góry i chmury w Nepalu.

Zobaczyć Himalaje

Odkąd pamiętam marzyłam o tym, żeby zobaczyć Himalaje. Przez myśl mi chyba nigdy nie przeszło, że mogłabym po nich chodzić, ale zawsze bardzo chciałam je chociażby zobaczyć. Było to marzenie z kategorii niemożliwych, takie jak lot na księżyc, albo podróż w czasie. Marzenie, o którym z góry wiesz, że jest tzw. marzeniem ściętej głowy. 
I wiecie co? Tak naprawdę niewiele jest takich marzeń. Wprawdzie nie wiem jeszcze, czy uda mi się cofnąć w czasie o 200 lat, ale Himalaje zobaczyłam!

Ograniczenia są głównie w naszych głowach. Prawie wszystko jest możliwe, zwykle to tylko kwestia czasu i determinacji. Mój ulubiony ex mawia, że jest XXI wiek, ludzie latają w kosmos i nie ma rzeczy niemożliwych! I ja się zasadniczo z nim zgadzam.

Szczyt z pióropuszem chmur to Czomolungma, zwana też Mount Everest, najwyższa góra świata.

Góry wołają

Czasem mówię moim przyjaciołom, że czuję jak góry mnie wołają. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, ci, którzy chodzą po górach doskonale wiedzą, o czym mówię. Bo góry naprawdę potrafią nas wołać. Gdy tu ilość przyziemnych spraw wciąż przyrasta, tam jest świat prostych prawd, prostych czynności i prostych myśli. Przede mną jest tylko cel i droga, która mnie ku niemu prowadzi. I ta droga jest właśnie tym, co w górach kocham najbardziej. Czasem nawet to ona jest dla mnie najważniejszym celem.

Górski potok na trasie do Everest Base Camp.

Życie staje się prostsze

Kiedy wędrujemy po Himalajach, dni w górach i kroków pod górę jest naprawdę dużo. Myśli też jest niemało. Tyle że tam są one jakby czystsze, idą z nami spokojnie, miarowo, nie pędzą, nie gonią, nie urywają się nagle, nie plączą. Jakby płynęły leniwie wraz z górskim potokiem. Mamy ze sobą tylko trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Plecak, ciepłe ubrania, śpiwór, jedną parę butów. To wystarcza na miesiąc i cztery pory roku. Świadomość, że do życia potrzeba nam tak niewielu przedmiotów jest taka wyzwalająca. Kupowanie przestaje mieć sens. Konsumpcjonizm staje się śmieszny. 

Tragarz w drodze do Everest Base Camp.

Tu i teraz

W himalajskich wioskach spotykamy uśmiechniętych ludzi, witają nas składając dłonie w taki sposób, w jaki my składaliśmy rączki, gdy jako dzieci odmawialiśmy przed snem ‘paciorek’. Mówią ‘namaste’ i pochylają lekko głowy. Czasem są boso, ale częściej w klapkach, na plecach noszą wielkie ładunki. Bardzo ciężko pracują, są ubodzy, ale wyglądają na szczęśliwych. Ich dzieci są roześmiane i ufne. Przybiegają do nas. 

Mała Nepalka u mnie na rękach. W tle jej mama ogląda ciuszki, które im dałam.


Czuję tam wszechogarniającą błogość. Dobrą, czystą energię. Najgłębszy możliwy spokój. Ciszę. Jakbym dotykała koniuszkiem palca absolutu. Czasem dotykam też chmur. Wszystko dzieje się tu i teraz. Wczoraj już minęło, jutro dopiero nadejdzie. Słońce chowa się za górami. Kończy się kolejny dobry dzień.

Wioska Marpha w dolinie Kali Gandaki, najgłębszej dolinie świata.


A teraz jest talerz ryżu z soczewicą i herbata z miodem i imbirem. I drewniana prycza. Przy odrobinie szczęścia może nawet prysznic. Ciepła woda oznacza, że trafiliśmy do raju.    

Postanowiłam pomagać małym Nepalczykom w himalajskich wioskach. Kluczem do pomagania stały się dla mnie szkoły. O tym, jak do tego w ogóle doszło możecie przeczytać TUTAJ. Teraz czas na część II opowieści o szkołach  w chmurach.

Zatem miałam już kontakt do nauczyciela o imieniu Mukhiya, który pomógł mi skontaktować się ze szkołą, której chcieliśmy pomóc, w wiosce Bragha na wysokości 3500 m n.p.m., w dystrykcie Manang, w Himalajach Nepalu. Kontakt ten wyglądał tak, że Mukhiya był naszym łącznikiem i to za jego pośrednictwem porozumiewałam się z pracownikiem szkoły. Moje pierwsze i najważniejsze pytanie brzmiało – Jakie są potrzeby szkoły?

Brama szkoły Nepal Himalaje
Brama szkoły w buddyjskiej wiosce w Himalajach Nepalu

Podejrzewałam, że może im brakować pomocy naukowych, może map, globusa, książek, zeszytów. Transport w tym rejonie odbywa się głównie pieszo i żeby przynieść do Braghi ładunek, trzeba z nim iść co najmniej 5 dni od miejsca, w którym kończy się w miarę normalna droga jezdna. Wprawdzie jeżdżą tamtędy czasem samochody terenowe, ale nikogo, poza turystami, praktycznie nie stać na taki transport.

Grzejniki

Już wcześniej obmyśliliśmy sobie z Tomkiem, że aby wspierać edukację najbiedniejszych dzieci, kupimy do szkoły laptopa i rzutnik, do tego nagramy na dysku zewnętrznym materiały edukacyjne oraz bajki, które pomogą dzieciom w nauce angielskiego. Język jest tam bardzo ważny, głównie ze względu na turystów, z których obecności utrzymuje się niemal cała dolina.

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy przyszła odpowiedź… Przecierałam oczy ze zdumienia. Okazało się bowiem, że najpilniejsza potrzeba to grzejniki elektryczne albo ciepłe ubrania dla dzieci… W oczach stanęły mi łzy.

Zrobiło mi się trochę głupio, nieco wstyd i bardzo smutno. Głupio i wstyd, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, że dzieci tam potrzebują tak podstawowych rzeczy, a smutno, bo szybko dotarło do mnie, że nawet najlepszy komputer i piękne materiały edukacyjne nie ogrzeją tych małych zmarzniętych istot … Nie sposób się przecież uczyć, gdy ciągle doskwiera zimno!

Zasięg komórkowy trzy dni drogi stąd

Druga myśl była taka: Jak ja mam zbierać pieniądze na grzejniki?! Niezbyt to medialne, prawda?

Kontakt pomiędzy mną a szkołą był bardzo trudny i powolny. Mukhiya mieszka i uczy w wiosce Nar Phoo na wysokości blisko 4500 m n.p.m., w miejscu gdzie nie ma zasięgu telefonów komórkowych, a do głównego szlaku idzie się 3 dni… Ponadto jego angielski,  mocno różni się od mojego, co nie ułatwia porozumiewania się. Zanim więc dowiedziałam się o grzejnikach i ubraniach, rozpoczęłam zbieranie pieniędzy na komputer i rzutnik, bo termin organizowanego przez nas trekkingu był coraz bliżej.

szkoły na końcu świata

Tak więc naszą pierwszą zbiórkę przeprowadziliśmy z pomocą fundacji Szkoły na końcu świata, za co jestem im bardzo wdzięczna, bo przecież zupełnie mnie nie znali, a zdecydowali się zaufać i pomóc!

Nasza przyjaciółka Tamara wynalazła w Internecie fundację Szkoły na końcu świata, która funduje stypendia uczniom szkoły w nepalskiej wiosce Jharkot. Pomyślałyśmy, że może oni nam pomogą zorganizować zbiórkę. Miałam straszną tremę i zupełnie nie wiedziałam jak mam powiedzieć obcej mi osobie, współzałożycielce i prezes fundacji Magdalenie Gołębiowskiej, że chcemy pomóc szkole, w której nigdy nie byliśmy i mamy zamiar zbierać pieniądze na ten cel za pośrednictwem jej fundacji! Do dziś nie wiem, jak ją przekonałam do tego pomysłu. Pamiętam jak powiedziała mi, że to co mówię brzmi rozsądnie, żebyśmy działali i życzyła nam powodzenia. Nasz apel o pomoc zamieściła nawet na facebookowej stronie fundacji!

baner zbiórka na szkołę w Nepalu
Nasza pierwsza akcja pomocowa dla dzieci w Nepalu

pomoc z bydgoszczy

W międzyczasie na pomoc wyruszyli nam przyjaciele z Bydgoszczy. Wśród swoich przyjaciół, znajomych i współpracowników zorganizowali zbiórkę i niebawem zaprosili nas po odbiór komputera i rzutnika! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Znaliśmy osobiście tylko dwie ze wszystkich osób, które przyłączyły się do naszej akcji w Bydgoszczy. To się naprawdę działo! Moim zdaniem to są małe cuda. A może wcale nie takie małe?

Bydgoszcz pomaga dzieciom w Nepalu
Ekipa z Bydgoszczy. Pierwszy z prawej himalaista Jan Kwiatoń.

Uruchomiona przez nas lawina dobroci rozpędzała się i niebawem mieliśmy już środki finansowe na zakup grzejników i ciepłych ubrań dla wszystkich 23 uczniów szkoły w Bradze!

dodatkowy komputer

Kiedy zaczynasz robić dobre rzeczy, to dobro zaczyna się mnożyć. Nasz przyjaciel Paweł w taki cudowny sposób pomnożył komputery i zyskaliśmy dzięki niemu dodatkowego laptopa. Na tym etapie nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie go przekażemy, ale byliśmy przekonani, że podarowany Pawłowi, przez innego Pawła, na pewno zrobi wspaniałą robotę w którejś ze szkół w Himalajach Nepalu. Właśnie od tego komputera rozpoczęła się kilkanaście dni później nasza największa akcja pomocowa!

festiwal podróżniczy kolosy

Tymczasem jest marzec 2016 roku, równo tydzień przez naszym wylotem do Kathmandu wybieramy się we dwoje do Gdyni na KOLOSY. Tomek rok wcześniej prowadził tam prezentację i odebrał wyróżnienie za Wyczyn Roku, ale niestety nie mogłam wtedy być z nim, bo rozchorowało nam się dziecko. Pojechaliśmy więc rok później, żeby zaczerpnąć trochę inspiracji i niesamowitej energii, których nigdy tam nie brakuje. Miałam nadzieję na radość i beztroskę.

Kiedy wybieraliśmy prezentacje, które chcieliśmy zobaczyć, trafiliśmy na tytuł „Ej! Odbudujmy Nepal”. Poszliśmy. Wolne miejsca były już tylko z przodu na podłodze. Wiedziałam, że będzie o trzęsieniu ziemi. Widziałam wcześniej w mediach już sporo materiałów o tej tragedii, ale kiedy Tija opowiadała o pracy przy odgruzowywaniu i o wspaniałych relacjach z mieszkańcami Kathmandu, łzy zaczęły powoli spływać mi po policzkach. Muzyka zagłuszała na szczęście mój szloch, spłakałam się tam okropnie. Po zakończeniu prezentacji ludzie przyglądali mi się z uwagą, chyba nie do końca rozumiejąc moje emocje, a Tija po prostu mnie przytuliła.
Ona rozumiała.

Świątynia Małp po trzęsieniu ziemi Kathmandu Nepal
Kathmandu po trzęsieniu ziemi

nie wierzę w przypadki

Do pociągu powrotnego wpadliśmy oczywiście w ostatniej chwili, roześmiani i zziajani. Cudem zdążyliśmy. Okazało się, ze nasze miejsca zajęły dwie sympatyczne panie, usiedliśmy więc na wolnych miejscach naprzeciw nich i wywiązała się luźna pogawędka. Gdzie byliśmy, co robiliśmy w Gdyni i tak dalej. Od słowa do słowa opowiedzieliśmy, że za tydzień ruszamy na charytatywny trekking. Matylda zapytała, czy czegoś nam jeszcze brakuje. Przyznałam, że przydałoby się więcej szczoteczek i past do zębów dla dzieci żyjących wysoko w chmurach.

A ona na to, że jest nauczycielką i bardzo chętnie, wspólnie ze swoimi uczniami, nam pomogą! Wyobrażacie sobie? Od lat powtarzam, że nie wierzę w przypadki! To była niedziela. W czwartek odebraliśmy ze szkoły od Matyldy trzy kartony pełne szczoteczek, past do zębów i innych drobiazgów, które polskie dzieci z chrześcijańskiej szkoły kupiły nepalskim dzieciom wielu wyznań. Wydało mi się to piękne i symboliczne.

Byliśmy gotowi do drogi, za chwilę mieliśmy wyruszyć w nasz pierwszy charytatywny trekking, który rozpoczął piękną, trwającą do dziś podróż.

szczoteczki i pasty dla dzieci  w Nepalu
Pasty do zębów i szczoteczki dla dzieci w Nepalu

skutek uboczny

Gdy myślę o tym teraz, to uśmiecham się do siebie tamtej. Minęło zaledwie 3 lata i aż 3 lata. Dziś już wiem, że w ludziach są ogromne pokłady dobra i wrażliwości. Potrafią rezygnować ze swoich potrzeb i przyjemności po to, by jakiemuś dziecku na końcu świata było wreszcie ciepło… I wiem, że mnóstwo tych ludzi jest wokół mnie. To jest najlepszy, najwspanialszy ‘skutek uboczny’ mojej działalności charytatywnej w Nepalu!

Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Byłam okropnie zła na Tomka, że mnie ‘wrobił’ w tą zbiórkę i to na taką skalę. Przekonana, że nie uda mi się zebrać tych założonych przez nas 3000 zł na komputer i rzutnik do szkoły na końcu świata! Bałam się porażki i rozczarowania. One mnie paraliżowały, a Tomek, zupełnie ślepy i głuchy na te moje paranoje, dopingował i mobilizował mnie do dalszego działania. Od tego czasu mnóstwo się zmieniło, zarówno w szkołach, którym pomagamy, jak i… w mojej głowie.

kathmandu

20 marca 2016 roku wylądowaliśmy w Kathmandu. Mieliśmy półtora dnia na znalezienie odpowiednich grzejników, zakup płyt z materiałami edukacyjnymi i 30 dziecięcych kurtek. Okazało się to wcale nie takie łatwe, bo w dolinie Kathmandu trwało właśnie gorące lato… 

O tym jak doprowadziłam do płaczu Nepalkę, u której kupowaliśmy kurteczki, opowiem Wam następnym razem. (cdn.)

Chcesz wiedzieć jak pomagamy szkołom w Himalajach? Zajrzyj na naszą stronę SKY TATRA TEAM na fb

Historia naszej działalności charytatywnej zaczyna się tuż po katastrofalnym trzęsieniu ziemi o sile 7,8 w skali Richtera, które nawiedziło Nepal 25 kwietnia 2015 roku o 11:56 lokalnego czasu. W jego wyniku śmierć poniosły 8964 osoby, a rannych zostało co najmniej 23447 osób.

„Nie zapominajcie o nas…”

Nepal, po tym tragicznym wydarzeniu, popadł w jeszcze większe tarapaty. Po pierwszej pomocy, która popłynęła ze świata, przyszła szara codzienność, brakowało turystów, nie było zatem pracy i dochodów dla tysięcy nepalskich rodzin. Zapytani, czego potrzebują teraz najbardziej odpowiadali, że pracy, prosili „odwiedzajcie Nepal, nie zapominajcie o nas, potrzebujemy pracy i edukacji dla naszych dzieci”.

Ruszyliśmy na swój kolejny trekking, pod szyldem naszej nieformalnej grupy  Sky Tatra Team, równo rok później. Ale nie był to zwykły trekking, taki jak dotychczas. Tym razem postanowiliśmy zorganizować trekking charytatywny, pomocowy. Chcieliśmy na własne oczy zobaczyć, jak bardzo zmienił się Nepal po trzęsieniu ziemi. Ruszyliśmy pełni obaw, czy ten znany nam magiczny świat przetrwał, czy ludzie pozostali otwarci, serdeczni i uśmiechnięci, czy szlak wokół Annapurny, który już kiedyś przeszliśmy, nadal pozostał najpiękniejszym trekkingiem świata (dziś już wiemy, że jest jeden jeszcze piękniejszy, ale o tym kiedy indziej).

Zdjęcie z nepalskiej gazety

Ekspertem od pomysłów niemożliwych do zrealizowania jest mój Tomek, który ma na swoim koncie 2 wyróżnienia w kategorii Wyczyn Roku na KOLOSACH (festiwalu podróżniczym) – za skok spadochronowy ze stratosfery w ramach Projektu Polska Stratosfera (2014) oraz rekord świata w głębokości nurkowania na najwyższej wysokości, w jeziorze Tilicho w Himalajach (2007).

Tomek znalazł w Internecie zdjęcie jednej z najwyżej położonych i  najbiedniejszych szkół świata. Na zdjęciu był nauczyciel, w bardzo skromnym pomieszczeniu, grubo ubrany, na ławce siedziało kilkoro dzieci w czapkach, przed nimi tylko zeszyty. Powiedział mi wtedy:

Słoneczko, znajdź tego nauczyciela, to jest szkoła,  której pomożemy!
szkola Bragha Nepal
Szkoła w wiosce Bragha. Zdjęcie pochodzi z gazety Kathmandu Post.

No jasne, bardzo śmieszne, wyszperał jakieś zdjęcie w nepalskiej gazecie i każe mi na jego podstawie znaleźć człowieka! Na końcu świata, w kraju, w którym potężne trzęsienie ziemi zniszczyło domy, drogi, elektrownie i niemal całą infrastrukturę! Który nie wiadomo jak się nazywa, gdzie mieszka i zapewne nie zna angielskiego. No fantastyczny projekt. To ja już chyba wolę szukać igły w stogu siana, przynajmniej wiadomo, gdzie jest to siano…

jak znaleźć człowieka na końcu świata?

Rozpoczęłam gorączkowe poszukiwania. Trop był oczywisty, zaczęłam od gazety Kathmandu Post, z której dowiedzieliśmy się o szkole w wiosce Bragha. Napisałam na fb wiadomość do redakcji. Na pierwszą nie zareagowali. Czekałam cierpliwie kilka dni, wszak wiadomo, że czas tam płynie zupełnie inaczej niż w naszym zachodnim świecie. Napisałam więc kolejną wiadomość i już po kilku dniach 😀 dostałam adres mailowy do autora artykułu. Cieszyłam się jak dziecko! Wydawało mi się, że już „jestem w domu”. O jakże sromotnie się myliłam! Podekscytowana napisałam wiadomość z prośbą o namiary na nauczyciela. Czekałam jak na szpilkach. Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko, jak na Nepal, czułam się jak dziecko rozpakowujące urodzinowy prezent, a w środku było:

तपाइँको इमेल प्राप्त भयो

Od: „Aash Gurung”

Temat: तपाइँको इमेल प्राप्त भयो Re: Upper Manang School – we want to help

Data: 17 lutego 2016 08:51:44 CET

Do: kasia@fly3.pl

फेरि फेरि यसरी नै पठाउँदै गर्नुहोला । धन्यावाद ।

आश गुरुङ

लमजुङ संवाददाता

कान्तिपुर दैनिक

मोवाईल : ९८५६०४५०४३

             : ९८१९१९०३४३

फोन      : ०६६–५२१३३७

No to mi odpisał reporter z Kathmandu Post 😀

Ja się łatwo nie poddaję, więc po pierwszym ciosie, szybko się podniosłam, otrzepałam piórka i do roboty! Od czego mamy tłumacza google?! Okazało się, że jest to automatyczna odpowiedź o treści „Wyślij to jeszcze raz. Dziękuję”. Oczywiście wysłałam, ale nigdy więcej nie dostałam już od nich żadnej wiadomości.

No i co teraz? Co dalej? Wróciłam do punktu wyjścia, a nawet, rzec by można, nieco się cofnęłam. No ale nic to, zakasałam rękawy i wzięłam się za czesanie internetów. Jak nie reporter z gazety to miejscowość. Przecież to są maleńkie wioski, znajdę wioskę, a potem kogoś w wiosce, kto ma Internet i mówi po angielsku. Jak myślicie, ile może być sposobów zapisu nazwy jednej jedynej małej wioseczki? Pierdyliard! Bragha, Bhraka, Braga, Braha, Braka i jeszcze kilka innych. Myślałam, że zwariuję, no przecież to niemożliwe.

Próbowałam też przez dużą międzynarodową organizację pomocową, ale mówiąc delikatnie nie pochylili się nad tematem…

szkoła Braga Nepal
Dzieci przed szkołą w Himalajach Nepalu

czy ktokolwiek mieszka w bradze?

Zatem miejscowość no jakby nie. Nie działa. Nie nazwisko, nie miejscowość, to może szerzej, a co, z rozmachem! I tak zaczęłam sprawdzać WSZYSTKO co mieściło się w okolicach Braghi i miało stronę na fb. Pisałam absolutnie do wszystkich. W ten sposób, po kilku tygodniach trafiłam na Hotel New Yak. (Niech Was nie zwiedzie nazwa hotel, bo standardy nepalskie są zupełnie inne niż te, do których przywykliśmy. I jak piszę zupełnie to właśnie to mam na myśli. Ale to temat na osobną opowieść.)

Dostałam wreszcie odpowiedź, po angielsku! Że owszem, jest tam w pobliżu szkoła, o której piszę i on (ma na imię Karma) się dowie o namiary i mi poda. Radość moja była wielka. I krótka. Bo okazało się, że szkoła zamknięta! Nie, on nie wie dlaczego i do kiedy. Ale… zna kogoś, kto uczył w tej szkole! Po kilku dniach dostałam numer telefonu. Kolejnych kilka zeszło na próbach skontaktowania się z mężczyzną o imieniu Mukhiya. Okazało się, że on już nie uczy w szkole w Bradze… Teraz jest nauczycielem w maleńkiej szkole w Nar Phoo na wysokości blisko 4500 m n.p.m., w której uczy się pięcioro dzieci. Obiecał jednak, że pomoże mi się skontaktować ze szkołą. (cdn.)

Chcesz wiedzieć jak pomagamy szkołom w Himalajach? Zajrzyj na naszą stronę SKY TATRA TEAM na fb